Liberałowie się zaprzyjaźniają
Poważną krytykę Balcerowicza podjęli w Gdańsku, w otoczeniu szykującego się do prezydentury Wałęsy, liberałowie...
Zarzucali mu, że nie dokonuje przemian własnościowych i że wskutek trzymania sztywnego kursu następuje wypływ pieniędzy z kraju. Więcej, przesłaniem KLD w 1990 roku była przebudowa systemu bankowego i finansowego, a więc jasno mówiąc ukrócenie władzy byłych komunistów z ministerstwa finansów. Po to Bielecki miał być premierem - i nic! Nie nastąpiła żadna zmiana.
Liberałowie krytykowali układ, dopóki się w nim nie znaleźli?
Tak. Przez pierwsze trzy miesiące oczekiwano jeszcze na starcie dwóch panów „B" i odejście Balcerowicza, chociażby z funkcji wicepremiera. Bielecki jednak go nie usuwał, nie zażądał nawet od niego przeprowadzenia istotnych zmian w jego ministerstwie. Gdy odstąpił od zmiany Balcerowicza (bez czego nie dało się niestety myśleć o zmianie polityki gospodarczej) stało się jasne, że cała linia pozostanie nienaruszona.
Czy usunięciu Balcerowicza sprzeciwił się Wałęsa?
Tego nie wiem. Ale na pewno Bielecki mógł nakazać Balcerowiczowi natychmiastową czystkę w ministerstwie i ten musiałby ją zrobić. To była też kwestia charakteru. Rząd Olszewskiego nie powstał wcześniej Właśnie dlatego, że Prezydent chciał w nim Balcerowicza jako wice premiera, a dla Olszewskiego było nie do przyjęcia, by z góry dyktowano mu co ma robić, względnie czego ma nie robić, w gospodarce.
Dlaczego w takim razie Bielecki nie wyrzucił Balcerowicza?
Bał się. Trzeba wiedzieć, że w rządzie Bieleckiego były de facto trzy rządy: Prezydenta (sprawy zagraniczne, MSW, telewizja), Bieleckiego, i ten najważniejszy - Balcerowicza: gigantyczny sztab ludzi, każde ministerstwo zdublowane przez hojnie opłacany olbrzymi zespół doradców i ekspertów Balcerowicza. Prawie żadne ważne decyzje nie zapadały podczas obrad Rady Ministrów, tylko podejmowane były przez ludzi Leszka w kuluarach. Bielecki bał się, że gdy usunie Balcerowicza - zachwieje całą pracą rządu. Dlatego obok tego co było, zbudował swój „rządzik" - Lewandowski miał prywatyzować, Zawiślak dostał przemysł, sam Bielecki rozbudowywał kontakty międzynarodowe. Drugi powód był ważniejszy. Bielecki bał się zadrzeć z całą klasą młodych komunistów generacji '84, kontrolujących gospodarkę i finanse.
Byli już tak mocni po szesnastu miesiącach rządu Mazowieckiego?
Byli. Ale premier w obecnym układzie władzy w Polsce praktycznie może wszystko i Bielecki mógł podjąć z nimi skuteczną walkę. Poszedł jednak na ugodę i współpracę, oparł się na tym układzie, zamiast go rozbić. Na początku 1991 roku KLD opuścił PC. Kolejna grupa niezadowolonych z tempa i zakresu przemian została wchłonięta przez postokrągłostołowy układ.
To znaczy?
Np. to, że Bielecki poumieszczał w radach nadzorczych jednoosobowych spółek Skarbu Państwa ludzi z Kongresu i swojego środowiska.
Te spółki to dziwadło. Niby krok w kierunku prywatyzacji molochów, a w istocie renacjonalizacja. 1/3 składu rad wyznacza rząd, 1/3 banki, których rady i zarządy też wyznacza rząd?
Za to pokusa olbrzymia. W takich spółkach urzędnik ministerstwa jest jednoosobowym, walnym zgromadzeniem akcjonariuszy i pełnią władzy ekonomicznej. Nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć, ma przy tym dostęp do finansów przedsiębiorstwa. Czterysta kilkadziesiąt osób usytuowano w tysiącu stu radach nadzorczych skomercjalizowanych firm. Jako, formalnie, członek rządu Bieleckiego - dowiadywałem się o tym z „Rzeczpospolitej". Decyzja zapadała gdzieś między Bieleckim a Lewandowskim, pewnie w jakimś uzgodnieniu z Balcerowiczem. KLD z kilkunastoosobowej grupy osób siedzących w ostatnim rzędzie podczas jakiś konwektykli i seminariów zachodnich, bez środków finansowych, bez wejść w środowiska prywatnego biznesu, w ciągu roku stał się grupą mocno podbudowaną gospodarczo w strukturach władzy.
Czy ekspansja liberałów stała w sprzeczności z interesami gospodarczymi kraju?
Tak. Ich wtopienie się w istniejący układ oznaczało rezygnację z dokonania antynomenklaturowej rewolucji w polskich finansach i bankowości, z odsunięcia od władzy ludzi ze służb specjalnych PRL. Wzmocniło postkomunistyczny układ władzy gospodarczej politycznie i propagandowo, uczyniło go bardziej ,.europejskim" i przydało mu pseudokapitalisiycznego blichtru. Umożliwiło skuteczniejsze tumanienie młodego pokolenia, czego nie było w stanie osiągnąć samo „magdalenkowe” środowisko UD.
Czy liberałowie byli od początku cynikami, czy tak błyskawicznie następuje polityczna demoralizacja? Na początku 1991 roku kontraktowy sejm przedłużał sobie żywot przy nieukrywanym już mruganiu liberałów.
Nie wiem. Trzeba by ich znać od dzieciństwa, czy z podwórka szkolnego. Ja od tej strony znam tylko warszawskie, lewicowe środowisko UD, i tu nigdy nie miałem złudzeń.
Znamy liberałów jeszcze z Gdańska. To byli równi faceci z pomysłami.
Sam zapisałem się do Kongresu (legitymacja nr 16), bo odpowiadał mi radykalizm ich ekonomicznych propozycji, jak sądziłem głęboko zakorzeniony w ich sposobie myślenia. Oniemiały patrzyłem potem, że gdy mogli - nie podjęli, choćby najmniejszej, próby jego zrealizowania.
Nie było tak, że zaczęli i się cofnęli?
Nie! Wystarczyło, że zetknęli się z potęgą systemu. Bielecki jako premier natychmiast dostał od Milczanowskiego wykaz agentów w bankach i administracji finansowej (szerszy niż listy Macierewicza). Zorientował się, jaka to potworna skamielina i jakie powiązania. Wtedy musiała zapaść decyzja: panowie, albo podejmujemy walkę, która może zakończyć się przegraną (bo łatwą reakcją tego aparatu mogło być chwilowe zamieszanie na rynku finansowym i kompromitacja nowego rządu, tym bardziej, że za Bieleckim, który nie wyrastał z układu parlamentarnego, tylko z nadania Prezydenta, nie stała żadna struktura polityczna czy popularność) albo z tym układem się zaprzyjaźniamy. I nagle liberałowie zaczęli pojawiać się w otoczeniu ludzi z zarządów banków, MF, nomenklatury. Całkowicie wtopili się, mam nadzieję że chociaż bez specjalnej przyjemności, w środowisko generacji '84.
Pamiętamy jak Zarębski, rzecznik prasowy rządu, poczytywał sobie za sukces nawiązanie świetnych kontaktów z postkomunistyczną i unijną, czyli niemal całą, prasą, radiem i telewizją-zamiast walczyć z ich monopolem w mediach.
Nie mylił się. Taki Tomasz Lis czy dziennikarki z Głosu Ameryki lub Wolnej Europy, to jakby członkowie Kongresu robiący wszystko, by pokazać ich, i to niezależnie od okoliczności, od dobrej strony. Istni pretorianie KLD.
22 lipca '91 Bielecki przyjechał do Ursusa, gdzie podobno został zbesztany przez robotników; wściekły powiedział do kamery, że jeśli tak jak w Ursusie ma być dalej prowadzona reforma,to nigdy nie podniesiemy się z upadku. Trzasnął drzwiami samochodu i odjechał. O co tu chodziło?
To był starannie wyreżyserowany teatr, specjalność liberałów, niezwykle skuteczna przy prawdziwej czy raczej udawanej dziecinnej naiwności młodych dziennikarzy. Teatr kamuflujący rezygnację z usunięcia wszechwładzy nomenklatury.
Ten teatr był na tyle wyrazisty, że po tej migawce w „Wiadomościach", działacz KLD z Polkowic specjalnie przyjechał do Bieleckiego z żądaniem radykalnych zmian w Kombinacie Miedzi kontrolowanym w 100% przez postkomunistów. Został wyśmiany. Jedyną zmianą było dokooptowanie we wrześniu '91 do rady nadzorczej liberałów, m.in. Kiliana i Machalskiego.
To był kiczowaty spektakl uzasadniający rozbudowywanie sojuszu z pezetpeerowskimi trzydziestolatkami stanu wojennego, generacją '84. Członkiem rządu po zdymisjonowanym wkrótce Zawiślaku, została Henryka Bochniarz (dziś Lewiatan, ts), jedna z najbardziej symbolicznych postaci tego środowiska. Ktoś spoza „Solidarności", osoba zaciekle wręcz „Solidarności" wroga.
wtorek, 9 października 2007
Lewy Czerwcowy 1993- fragment wywiadu z Adamem Glapińskim
o 14:52
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz