wtorek, 9 października 2007

Lewy Czerwcowy 1993- fragment wywiadu z Adamem Glapińskim


Liberałowie się zaprzyjaźniają
Poważną krytykę Balcerowicza podjęli w Gdańsku, w otocze­niu szykującego się do prezydentury Wałęsy, liberałowie...
Zarzucali mu, że nie dokonuje przemian własnościowych i że wskutek trzymania sztywnego kursu następuje wypływ pieniędzy z kra­ju. Więcej, przesłaniem KLD w 1990 roku była przebudowa systemu bankowego i finansowego, a więc jasno mówiąc ukrócenie władzy byłych komunistów z ministerstwa finansów. Po to Bielecki miał być premierem - i nic! Nie nastąpiła żadna zmiana.
Liberałowie krytykowali układ, dopóki się w nim nie znaleźli?
Tak. Przez pierwsze trzy miesiące oczekiwano jeszcze na starcie dwóch panów „B" i odejście Balcerowicza, chociażby z funkcji wice­premiera. Bielecki jednak go nie usuwał, nie zażądał nawet od niego przeprowadzenia istotnych zmian w jego ministerstwie. Gdy odstąpił od zmiany Balcerowicza (bez czego nie dało się niestety myśleć o zmianie polityki gospodarczej) stało się jasne, że cała linia pozostanie nienaru­szona.
Czy usunięciu Balcerowicza sprzeciwił się Wałęsa?
Tego nie wiem. Ale na pewno Bielecki mógł nakazać Balcerowiczowi natychmiastową czystkę w ministerstwie i ten musiałby ją zrobić. To była też kwestia charakteru. Rząd Olszewskiego nie powstał wcześniej Właśnie dlatego, że Prezydent chciał w nim Balcerowicza jako wice premiera, a dla Olszewskiego było nie do przyjęcia, by z góry dyktowano mu co ma robić, względnie czego ma nie robić, w gospodarce.
Dlaczego w takim razie Bielecki nie wyrzucił Balcerowicza?
Bał się. Trzeba wiedzieć, że w rządzie Bieleckiego były de facto trzy rządy: Prezydenta (sprawy zagraniczne, MSW, telewizja), Bielec­kiego, i ten najważniejszy - Balcerowicza: gigantyczny sztab ludzi, każde ministerstwo zdublowane przez hojnie opłacany olbrzymi zespół doradców i ekspertów Balcerowicza. Prawie żadne ważne decyzje nie zapadały podczas obrad Rady Ministrów, tylko pode­jmowane były przez ludzi Leszka w kuluarach. Bielecki bał się, że gdy usunie Balcerowicza - zachwieje całą pracą rządu. Dlatego obok tego co było, zbudował swój „rządzik" - Lewandowski miał prywatyzo­wać, Zawiślak dostał przemysł, sam Bielecki rozbudowywał kontakty międzynarodowe. Drugi powód był ważniejszy. Bielecki bał się zadrzeć z całą klasą młodych komunistów generacji '84, kontrolują­cych gospodarkę i finanse.
Byli już tak mocni po szesnastu miesiącach rządu Mazowiec­kiego?
Byli. Ale premier w obecnym układzie władzy w Polsce praktycznie może wszystko i Bielecki mógł podjąć z nimi skuteczną walkę. Poszedł jednak na ugodę i współpracę, oparł się na tym układzie, zamiast go rozbić. Na początku 1991 roku KLD opuścił PC. Kolejna grupa niezadowolonych z tempa i zakresu przemian została wchłonięta przez postokrągłostołowy układ.
To znaczy?
Np. to, że Bielecki poumieszczał w radach nadzorczych jedno­osobowych spółek Skarbu Państwa ludzi z Kongresu i swojego środowi­ska.
Te spółki to dziwadło. Niby krok w kierunku prywatyzacji molochów, a w istocie renacjonalizacja. 1/3 składu rad wyznacza rząd, 1/3 banki, których rady i zarządy też wyznacza rząd?
Za to pokusa olbrzymia. W takich spółkach urzędnik ministerstwa jest jednoosobowym, walnym zgromadzeniem akcjonariuszy i pełnią władzy ekonomicznej. Nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć, ma przy tym dostęp do finansów przedsiębiorstwa. Czterysta kilkadziesiąt osób usytuowano w tysiącu stu radach nadzorczych skomercjalizowanych firm. Jako, formalnie, członek rządu Bieleckiego - dowiadywałem się o tym z „Rzeczpospolitej". Decyzja zapadała gdzieś między Bieleckim a Lewandowskim, pewnie w jakimś uzgodnieniu z Balcerowiczem. KLD z kilkunastoosobowej grupy osób siedzących w ostatnim rzędzie podczas jakiś konwektykli i seminariów zachodnich, bez środków finansowych, bez wejść w środowiska prywatnego biznesu, w ciągu roku stał się grupą mocno podbudowaną gospodarczo w strukturach władzy.
Czy ekspansja liberałów stała w sprzeczności z interesami gospodarczymi kraju?
Tak. Ich wtopienie się w istniejący układ oznaczało rezygnację z dokonania antynomenklaturowej rewolucji w polskich finansach i bankowości, z odsunięcia od władzy ludzi ze służb specjalnych PRL. Wzmocniło postkomunistyczny układ władzy gospodarczej politycznie i propagandowo, uczyniło go bardziej ,.europejskim" i przydało mu pseudokapitalisiycznego blichtru. Umożliwiło skuteczniejsze tumanienie młodego pokolenia, czego nie było w stanie osiągnąć samo „magdalenkowe” środowisko UD.
Czy liberałowie byli od początku cynikami, czy tak błyskawicz­nie następuje polityczna demoralizacja? Na początku 1991 roku kontraktowy sejm przedłużał sobie żywot przy nieukrywanym już mruganiu liberałów.
Nie wiem. Trzeba by ich znać od dzieciństwa, czy z podwórka szkolnego. Ja od tej strony znam tylko warszawskie, lewicowe środowis­ko UD, i tu nigdy nie miałem złudzeń.
Znamy liberałów jeszcze z Gdańska. To byli równi faceci z pomysłami.
Sam zapisałem się do Kongresu (legitymacja nr 16), bo odpowiadał mi radykalizm ich ekonomicznych propozycji, jak sądziłem głęboko zakorzeniony w ich sposobie myślenia. Oniemiały patrzyłem potem, że gdy mogli - nie podjęli, choćby najmniejszej, próby jego zrealizowania.
Nie było tak, że zaczęli i się cofnęli?
Nie! Wystarczyło, że zetknęli się z potęgą systemu. Bielecki jako premier natychmiast dostał od Milczanowskiego wykaz agentów w ban­kach i administracji finansowej (szerszy niż listy Macierewicza). Zorien­tował się, jaka to potworna skamielina i jakie powiązania. Wtedy musiała zapaść decyzja: panowie, albo podejmujemy walkę, która może zakończyć się przegraną (bo łatwą reakcją tego aparatu mogło być chwilowe zamieszanie na rynku finansowym i kompromitacja nowego rządu, tym bardziej, że za Bieleckim, który nie wyrastał z układu parlamentarnego, tylko z nadania Prezydenta, nie stała żadna struktura polityczna czy popularność) albo z tym układem się zaprzyjaźniamy. I nagle liberałowie zaczęli pojawiać się w otoczeniu ludzi z zarządów banków, MF, nomenklatury. Całkowicie wtopili się, mam nadzieję że chociaż bez specjalnej przyjemności, w środowisko generacji '84.
Pamiętamy jak Zarębski, rzecznik prasowy rządu, poczytywał sobie za sukces nawiązanie świetnych kontaktów z postkomunis­tyczną i unijną, czyli niemal całą, prasą, radiem i telewizją-zamiast walczyć z ich monopolem w mediach.
Nie mylił się. Taki Tomasz Lis czy dziennikarki z Głosu Ameryki lub Wolnej Europy, to jakby członkowie Kongresu robiący wszystko, by pokazać ich, i to niezależnie od okoliczności, od dobrej strony. Istni pretorianie KLD.
22 lipca '91 Bielecki przyjechał do Ursusa, gdzie podobno został zbesztany przez robotników; wściekły powiedział do kame­ry, że jeśli tak jak w Ursusie ma być dalej prowadzona reforma,to nigdy nie podniesiemy się z upadku. Trzasnął drzwiami samochodu i odjechał. O co tu chodziło?
To był starannie wyreżyserowany teatr, specjalność liberałów, niezwykle skuteczna przy prawdziwej czy raczej udawanej dziecinnej naiwności młodych dziennikarzy. Teatr kamuflujący rezygnację z usu­nięcia wszechwładzy nomenklatury.
Ten teatr był na tyle wyrazisty, że po tej migawce w „Wiado­mościach", działacz KLD z Polkowic specjalnie przyjechał do Bieleckiego z żądaniem radykalnych zmian w Kombinacie Miedzi kontrolowanym w 100% przez postkomunistów. Został wyśmiany. Jedyną zmianą było dokooptowanie we wrześniu '91 do rady nadzorczej liberałów, m.in. Kiliana i Machalskiego.
To był kiczowaty spektakl uzasadniający rozbudowywanie sojuszu z pezetpeerowskimi trzydziestolatkami stanu wojennego, generacją '84. Członkiem rządu po zdymisjonowanym wkrótce Zawiślaku, została Henryka Bochniarz (dziś Lewiatan, ts), jedna z najbardziej symbolicznych postaci tego środowiska. Ktoś spoza „Solidarności", osoba zaciekle wręcz „Solidar­ności" wroga.

Brak komentarzy: